Ciekawe fragmenty z książki „Zapis zarazy”.

Książka Zapis zarazy - Ceny i opinie - Ceneo.pl

W ciekawych fragmentach z książki „Zapis zarazy” można dowiedzieć się na tematy takie jak:

• afera z respiratorami za czasów ministra Szumowskiego. Kim była osoba, która miała dostarczyć respiratory i dlaczego sprawa ucichła;

• przekręt ze świńską grypą;

• dlaczego w Polsce jest tak duże niedoszacowanie pacjentów umierających na grypę ?;

• dlaczego w Polsce jest tak dużo śmiertelnych przypadków powiązanych z COVID-19 ?;

• wiarygodność testów PCR;

• Echelon – system globalnej inwigilacji;

• dokument z 2010 sporządzony w Fundacji Rockefellera, który przewidywał globalną pandemię;

• Bill Gates i jego wizji przyszłości dotyczącej gotowości na epidemię i jej symulację rozchodzenia się, co przedstawił w 2017 i 2018 roku.

Autorzy książki:

O mnie – Wojciech Sumliński | Dziennikarz śledczy

Wojciech Sumliński — urodzony w 1969 roku w Warszawie, psycholog i dziennikarz śledczy, absolwent Wydziału Psychologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego
W Warszawie. Pracował w pierwszym polskim zespole dziennikarzy śledczych w dzienniku „Życie”, a następnie m.in, w tygodniku „Wprost” i w Telewizji Polskiej. Jako freelancer był autorem i współautorem licznych publikacji oraz magazynów śledczych emitowanych w TYP: „Oblicza prawdy” i „30 minut“ ukazujących tajne operacje służb specjalnych w PRL-u i w III RP.

Tomasz Budzyński - były oficer ABW - YouTube

Major Tomasz Budzyński – Szef Delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Lublinie, któremu podlegało kilkuset oficerów i funkcjonariuszy służb specjalnych. Tomasz Budzyński, rocznik 1968, uzyskał stopień magistra studiów historycznych. Rozpoczął służbę w lubelskiej Delegaturze Urzędu Ochrony Państwa w wydziale obserwacji. W 1999 został powołany na stanowisko Naczelnika Wydziału Zabezpieczenia Technicznego DUOP w Lublinie. W 2004 mianowany Dyrektorem Delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w tym mieście — jednej z większych delegatur w Polsce, zajmującej się działalnością kontrwywiadowczą i tzw. „płytkim wywiadem” na styku granic Polski z Ukrainą i Białorusią. W tamtym czasie podlegało mu kilkuset oficerów i funkcjonariuszy ABW. W 2007 przeszedł na emeryturę w stopniu Majora. Od 2015 roku Tomasz Budzyński wspiera swoimi działaniami Wojciecha Sumlińskiego w pisaniu książek o mrocznych stronach III RP, odkrywających tajemnice, patologie oraz przestępczą działalność służb specjalnych, polityków i gangsterów, czyli tego wszystkiego, co nazywane jest – mafią. Dotychczas razem napisali łącznie dziewięć książek: „Pogorzelisko”, „Oficer”, „Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera”, „ABW”, „Niebezpieczne związki Sławomira Petelickiego”, „Niebezpieczne związki Donalda Tuska”, „To tylko mafia , „Rozprawa i „Powrót do Jedwabnego”.

Peter Yogel vel Piotr Filipczyński – morderca znany, jako kasjer lewicy. Był to syn zawodowego dyplomaty i współpracownika Służby Bezpieczeństwa w jednej osobie, który już jako siedemnastoletni chłopak, brutalnie zamordował kobietę dla pieniędzy. Szybko skazano go na 25 lat paki, ale jeszcze szybciej wypuszczono na przerwę w odbywaniu kary, z której już do więzienia nie wrócił. Zamiast tego, otrzymał paszport i wyjechał do Szwajcarii, gdzie dostał obywatelstwo i gdzie przy pomocy tajemnych mocy robił karierę bankiera, a z czasem administratora aktywów w prestiżowym królewskim Coutts Banku. Potem został ułaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, i uzasadnienia aktu łaski nie podano nigdy. Natomiast na konto banku, który reprezentował Vogel, miało zostać przelane trzy miliony dolarów dla polityków, którzy „pomagali” w prywatyzacji hut stali. Niezależnie od tego szwajcarscy prokuratorzy potwierdzili istnienie trzydziestu rachunków w Coutts Banku i Banku EFG w Zurychu, przez które transferowano łapówki dla polityków lewicy, łącznie ponad pięćdziesiąt milionów franków szwajcarskich.

W czasach zarazy, jakiej podobno nie znał świat, potrzebowano respiratorów. Oferenci, rzecz jasna, nie chcieli pracować dla idei, zależało im na pieniądzach, a mówiąc ściśle – wielkich pieniądzach, które, jak wiadomo, lubią ciszę. Bardzo jasny układ. W takim układzie panowie z Ministerstwa Zdrowia zamówili tysiąc dwieście czterdzieści jeden respiratorów czterech producentów, za cenę czterdziestu czterech milionów czterystu dwudziestu siedmiu tysięcy euro, czyli prawie dwustu milionów złotych – jak powiadano „jesteśmy na wojnie, a wojna jest kosztowna” – z kolei panowie i panie reprezentujący oferenta, lubelską spółkę E&K, zobowiązali się dostarczyć zamówione urządzenia w czterech ratach: od kwietnia do lipca. Jednym zdaniem: każdy miał dostać to, czego chciał i wszyscy mieli być szczęśliwi. Stało się inaczej – chociaż nie do końca. Bo firma E&K dostała to, co miała dostać – swoją działkę – ale sama nie zrobiła tego do czego się zobowiązała, dostarczając tylko niewielką część zamówionych respiratorów. Niektóre fakty zaczęły wychodzić na wierzch niczym podszewka spod kurtki i zrobiło się nieprzyjemnie. Ale to nie koniec tej historii, w której już od prologu było coś dziwnego. Właściwie wszystko było dziwne, a już najpewniejszy był wątek dotyczący terminów płatności i uzgodnionych kwot.
Każdy zdroworozsądkowo myślący człowiek, mający podstawy ekonomii na poziomie średnio zawansowanej szkoły podstawowej, który ujrzałby dane, w jakie się teraz wpatrywałem, musiałby dojść do wniosku, że ten kontrakt to zwykła lipa. Musiałby – bo już tylko pobieżna analiza podstawowych danych wskazywała, że zarówno globalna kwota, jak i ceny jednostkowe zakupionych urządzeń stanowiły abstrakcję w stanie czystym. Jednym zdaniem o tym kontrakcie można było powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest bielszy niż biel. Wynikające z dokumentów przesłanie było jasne: na rynku sprzętu medycznego można było kupić urządzenia tej samej klasy, co zamówione przez polskie Ministerstwo Zdrowia, tych samych producentów, od których zamawiało ministerstwo, ale płacąc średnio o ponad sto tysięcy złotych taniej za każdy zamówiony egzemplarz, niż zrobił to resort ministra Łukasza Szumowskiego. Jeszcze bardziej zastanawiające było to, co stanowiło absolutny, ale to naprawdę absolutny unikat w tego typu działalności handlowej: że za prawie wszystkie zamówione respiratory Ministerstwo Zdrowia zapłaciło z góry. I to pomimo jednoznacznej klauzuli, według której oferent miał dostarczać respiratory ratalnie – w kwietnia, maju, czerwcu, lipcu. Kłopoty pojawiły się bardzo szybko, właściwie natychmiast i nie mogło być inaczej, bo ten kontrakt, zawarty przez resort ministra Łukasza Szumowskiego i podpisany przez wiceministra Janusza Cieszyńskiego, aż prosił się o kłopoty. Po prostu nie miał szans na wypełnienie, z wielu rożnych powodów, ale co ciekawsze, został ułożony tak, że literalnie oferentowi nie można było zrobić absolutnie nic. Oferent z kolei, lubelska spółka E&K, mógł zrobić wszystko, co chciał. I robił. I tak z dwustu respiratorów koreańskiej firmy MEKICS, które miały dojechać do Polski w kwietniu, maju i czerwcu, oferent nie dostarczył ani jednego, ale zamiast tego dostarczył pięćdziesiąt respiratorów niemieckiej firmy Dräger. Urządzenia przekazano Agencji Rezerw Materiałowych, która – co ciekawe – dokonała zakupów respiratorów w tym samym czasie, tej samej firmy i literalnie dokładnie takich samych respiratorów, jak te zamówione przez oferenta resortu Łukasza Szumowskiego – ale za cenę o sto tysięcy złotych za każdy egzemplarz niższą, niż zrobił to oferent resortu Łukasza Szumowskiego. Żeby było jeszcze bardziej kuriozalnie, respiratory niemieckiej firmy Dräger, które dostarczył oferent, zamiast zamówionych przez ministerstwo respiratorów koreańskiej firmy MEKICS, nie zostały kupione bezpośrednio u producenta, bo ten sprzedał je wcześniej do Pakistanu. A już w ogóle absolutną abstrakcję stanowił fakt, iż pakistańskie „używki” zostały zaopatrzone we wtyczki przeznaczone na rynek brytyjski – zatem w Polsce, bez adaptera, były nie do użytku. To z kolei mogło wskazywać, że handlarz bronią zajął się poszukiwaniem respiratorów najprawdopodobniej dopiero po tym, jak pewne elementy szwindlu zaczęły wychodzić na światło dzienne i poszukiwania te robiono po omacku, wręcz panicznie. By w tej sprawie przeciąć jakiekolwiek wątpliwości, firma Dräger, ustami swojego przedstawiciela zajęła oficjalnie stanowisko, odcinając się od jakichkolwiek kontaktów z oferentem ministerstwa zdrowia, firmą E&K.

Nie dostarczono kolejnej partu respiratorów MEKICS – umowę w tej części ostatecznie wypowiedziano – z kolei sprawa urządzeń od firmy Bellavista stała się „tajemnicą Enigmy” i sekretem nieomal najwyższej tajności. Występujący na konferencjach prasowych urzędnicy ministra Łukasza Szumowskiego i on sam zresztą też, mnożyli tak dużą liczbę zmiennych wersji, wariantów, terminów dostaw, odpraw celnych, itp. że konia z rzędem temu, kopytami temu kto potrafił za tym nadążyć – ja przyznaję, nie potrafiłem. Ostatecznie – jak w „entym” wystąpieniu zapewnili gawiedź decydenci z Ministerstwa Zdrowia – na początku czerwca dotarło do Polski sto czterdzieści respiratorów firmy Bellavista.

Firma Bellavista, która jakoby miała dostarczyć do Polski za pośrednictwem E&K urządzenia wspomagające oddychanie, złożyła oświadczenie. Krótkie, ale treściwe i dosadne. Przesłanie było jasne: jakikolwiek kontakt z oferentem polskiego ministerstwa zdrowia, firmą E&K, nigdy nie miał miejsca.

Trafił na placówkę dyplomatyczną do Lagos, jednego z największych miast Afryki, stolicy Nigerii.

Był jak aktor tylko w niewielkim stopniu pochłonięty rolą, bo w rzeczywistości pochłaniało go zupełnie co innego.

Wytworzył się bardzo jasny układ. Jedni chcieli walczyć i musieli mieć broń – od karabinów
po czołgi i samoloty. Drugim zależało na władzy i pieniądzach, więc upłynniali Afrykanom wszystko, co tylko się dało. Powstawało wiele firm fasadowych, wszyscy dostawali to czego chcieli i wszyscy byli szczęśliwi. W takich realiach mój rozmówca odnalazł się doskonale zyskując w krótkim czasie reputację jednego z najlepszych specjalistów od upychania produktów „polskiej myśli zbrojeniowej” w Afryce Zachodniej i Centralnej. Interes kwitł. Prowadzona przez niego operacja systematycznie się rozrastała, podobnie jak kontakty wśród handlarzy bronią i przywódców partyzanckich ugrupowań w Nigerii, Kongo, Czadzie i wielu innych państwach.

Andrzej Izdebski, tajemniczy „bohater” największej w Polsce afery z COVID-19 w tle, który wiele lat po opowiedzianej tu historii został szefem lubelskiej firmy E&K i dostawcą respiratorów na zamówienie ministerstwa zdrowia.

W 1991 CIA poprosiła Czempińskiego, ówczesnego zastępcę szefa Zarządu Wywiadu UOP, o dostarczenie dużego ładunku broni do Afganistanu. Nie było w tym nic dziwnego, bo w tamtym czasie nasz wywiad, a właściwie nasze rezydentury, w wielu „egzotycznych” miejscach, na przykład w Bejrucie czy Hawanie, realizowały zadania na rzecz wywiadu amerykańskiego. W tych i wielu innych państwach Polska nie prowadziła wielkich interesów, ale miała solidne rezydentury, na które – w przeciwieństwie do rezydentur CIA – miejscowe służby nie zwracały specjalnej uwagi. A jednak w tym wypadku prośba Amerykanów była nieszablonowa – o tyle nietypowa, co zrozumiała. Poprosili bowiem, by operacja została przeprowadzona z pominięciem pośrednictwa Centrali Handlu Zagranicznego. Chodziło o to, że CHZ był opanowany przez II Oddział Sztabu Generalnego i WSW, oficerów po kursach w KGB i GRU, którym ze zrozumiałych względów CIA nie ufała. Amerykanie po prostu obawiali się – słusznie – że o dostarczaniu broni mudżahedinom dowiedzą się Rosjanie. W tej sytuacji Czempiński wybrał jedną z firm działających pod przykryciem, gwarantującą pełną konspirację, formalnie należącą do Leszka Cichockiego: NAT Export-Import. Miał zaufanie do Cichockiego, który był jego podwładnym w Departamencie I w wydziale kontrwywiadu zagranicznego, po drugie NAT Export-Import handlowała z państwami azjatyckimi, więc kontenery odprawiane dla tej firmy nie wzbudzały podejrzeń. W ten sposób wyeksportowano do Afganistanu polską broń i sprzęt za około 100 milionów dolarów, za którą formalnie zapłacił amerykański Departament Stanu. Jak wiadomo niewiele wydarzeń na tym świecie jesteśmy w stanie przewidzieć. Bo czy można było przewidzieć, że tamto wydarzenie stanie się pierwszym ogniwem w łańcuchu zdarzeń, które wiele lat później doprowadziły w Polsce do afery z respiratorami i którego także ta historia jest teraz częścią?

Kto jak kto, ale ja wiedziałem dobrze, że żadnej komisji Śledczej badającej aferę z respiratorami nie będzie.

Taka komisja musiałaby kopać głęboko i siłą rzeczy dokopałaby się do tego, do czego niekoniecznie chciałaby się dokopać – do układów, które stanowią spuściznę tych ludzi.

Cynizm spod znaku „Starych Kiejkut”, Tusków i Komorowskich tego świata oraz ich bezpieczniackich korzeni wyszedłby na wierzch, niczym podszewka spod kurtki. Oczami wyobraźni usiłowałem zobaczyć, jak komisja śledcza powołana przez posła Szczerbę i jego partyjnych kolegów bada na oczach milionów widzów te wszystkie post ubeckie układy swoich protoplastów – ale to przekraczało moją wyobraźnię.

6 lipca 2009 Światowa Organizacja Zdrowia obwieściła, że nowa grypa A/H1N1 jest najszybciej rozprzestrzeniającą się w historii świata pandemią, a dwa procent światowej populacji będzie miało ciężkie powikłania Albo umrze. Dwa procent, to bardzo dużo — ponad sto milionów ludzi, a więc dwa razy więcej niż ofiar drugiej wojny światowej.

Co nastąpiło potem? Pod wpływem takich oraz innych wypowiedzi autorytetów ze Światowej Organizacji Zdrowia i mediów cały świat uznaje, że pandemia jest faktem. Powszechne przerażenie, istne piekło. Na kupno szczepionek i leków rządy państw wydają miliardy.

Umarło od stu pięćdziesięciu do sześciuset tysięcy osób.

Niezależne śledztwa kilku europejskich redakcji – między innymi brytyjskiego czasopisma medycznego British Medical Journal – obnażają mechanizm mistyfikacji – bo prawie nikt już nie ma wątpliwości, że to była mistyfikacja! Fakty nie pozostawiają w tej sprawie złudzeń, zwłaszcza, że na światło dzienne wychodzą powiązania ekspertów pracujących dla WHO z zarabiającymi na „pandemii” świńskiej grypy producentami leków. Okazuje się, że ekspert WHO do spraw epidemii holenderski wirusolog Albert Osterhaus oraz angielski uczony Karl Nicholson, którzy stali na czele grupy fachowców powiązanych z Europejską Naukową Grupą Roboczą ds. Grypy, a pod których wpływem WHO ogłosiło stan pandemii, byli finansowani przez koncerny farmaceutyczne. Pierwsi zarobili miliony, drudzy – miliardy. „Pandemia” świńskiej grypy zostaje określona medycznym oszustwem wszechczasów.

Od 2009 pandemia mogła i wciąż może zostać ogłoszona dosłownie w każdej chwili, bo taką „pandemią”, jaką definiuje nowa dyrektywa WHO, świat ogarniany jest non stop – jakąś pandemią, jakiejś zakaźnej choroby. A taka sytuacja – stan pandemii – teoretycznie daje asumpt WHO, jako organizacji działającej w imieniu Organizacji Narodów Zjednoczonych o globalnym zasięgu, do kierowania ogólnoświatową polityką zdrowotną w tym zakresie. Przypadek mistyfikacji dotyczącej „pandemii” świńskiej grypy pokazał, że nie tylko teoretycznie…

W państwach wysoko rozwiniętych, o porównywalnym do Polski lub zdecydowanie wyższym poziomie opieki medycznej, jak na przykład w Stanach Zjednoczonych, przy średniej zachorowalności na grypę w ostatnich latach na poziomie około czterdziestu milionów przypadków, umierało rokrocznie czterdzieści tysięcy chorych. Łatwo policzyć, że w tym przypadku współczynnik śmiertelności wynosił około jednego promila. Podobna sytuacja była we Włoszech czy w Niemczach, gdzie śmiertelność na grypę wynosiła odpowiednio jeden promil oraz jeden i dwie dziesiąte promila. Gdyby wskaźnik umieralności na poziomie jednego promila przełożyć na Polskę, oznaczałoby to, że w naszym kraju rokrocznie powinno umierać na grypę nie sześćdziesiąt pięć osób, lecz cztery tysiące.

Okazało się, że oficjalna liczba pacjentów umierających na grypę w Polsce i jeszcze w kilku innych krajach, jest – delikatnie mówiąc – „niedoszacowana”. A to „niedoszacowanie”, to rzecz jasna wynik działania koncernów farmaceutycznych. Okazało się też, że tajemnica nie tyle jest tajemnicą, co tajemnicą poliszynela – problemem, na który od lat zwracają uwagę różne europejskie instytucje zajmujące się ochroną zdrowia. Lobbing firm farmaceutycznych oferujących szczepionki przeciw grypie i wydających fortunę, by ludzie uwierzyli w ich skuteczność, w niektórych krajach działa lepiej, w innych gorzej – stąd różnice w statystykach. Ponieważ Polska należy do tej pierwszej grupy, w większości przypadków w aktach zgonu grypę kwalifikuje się, jako zapalenie płuc lub „zastępuje” innymi jednostkami chorobowymi – i to całe wyjaśnienie „niskiej umieralności” na grypę w Polsce.

W sytuacji, w której wirus nie został rozpoznany, a wynik badania laboratoryjnego jest nieczytelny lub niedostępny, Światowa Organizacja Zdrowia „rekomenduje” uznać a priori, że to COVID-19 na podstawie objawów klinicznych.

Dyrektywa Światowej Organizacji Zdrowia, nie mniej nie więcej, nakłaniał lekarzy, by tam gdzie to możliwe, u badanych uznawać koronawirusa.

Po ogłoszeniu przez WHO decyzji o stosowaniu testów PCR, jako „wiarygodnej metody” wykrywania wirusa SARS-CoV-2, wielu badaczy popadło w osłupienie, niczym żona biblijnego Lota. Dlaczego? Ponieważ testy PCR nie mają wzorca, do którego można je odnieść. Innymi słowy – nie ma wyizolowanego wirusa SARS-CoV-2, który byłby materiałem porównawczym. Po prostu naukowcom nie udało się dotąd „oczyścić” cząstki koronawirusa do takiego stopnia, by podczas testów niepodważalnie stwierdzić jego obecność. Bardzo to wszystko skomplikowane, ale upraszczając rzecz do absolutnego minimum – chodzi o to, że „rekomendowane” przez WHO testy do wykrywania zakażenia koronawirusem bynajmniej wcale nie wykrywają koronawirusa, a po prostu jakiegoś wirusa, bez określania jakiego! Kropką nad „i”, swoistą wisienką na torcie dla irracjonalnej sytuacji, w której Światowa Organizacja Zdrowia uznała za świetną do wykrywania koronawirusa metodę, która nie wykrywa koronawirusa jest fakt, że metoda ta nie została zatwierdzona przez instytucje odpowiedzialne za walidację, czyli dopuszczenie do powszechnego użytku. Mówiąc wprost – nie uzyskała homologacji jako metoda badawcza.

To było 4 czerwca. W Rosenheim, osiemdziesiąt kilometrów od Monachium. Mąż dusił się. Powiedzieć, że oddychał, jak zziajany pies, to tyle, co nic nie powiedzieć. Wezwałam pogotowie. Przyjechali szybko, ubrani jak kosmonauci. Zabrali do szpitala, ale w szpitalu nie pozwolili mi się z nim zobaczyć. Czekałam dwa dni, prosiłam – wszystko na nic. Stan męża pogarszał się z godziny na godzinę, więc skończyli z kroplówkami i podali perfusor z morfiną — żeby nie cierpiał. Trzeciego dnia pozwolili mi wejść, ale to już była agonia… Nazajutrz poszłam po wypis ze szpitala. Napisali: Coronavirus (SARS-CoV-2). Myślałam, że pomyłka, ale powiedzieli, że nie ma pomyłki. To nie miało sensu.

– Dlaczego? – Bo mąż od lat wielu chorował na płuca, a od czterech praktycznie nie podnosił się z łóżka. W miesiącach poprzedzających śmierć osiem razy chorował na zapalenie płuc. -Ale mógł się zarazić – Wykluczone – przerwała spontanicznie. – Powinnam od tego zacząć. Proszę pana, jestem pielęgniarką z kilkudziesięcioletnim stażem. Skończyłam też pedagogikę specjalną we Wrocławiu i logopedyczne studia

  • Dlaczego?
  • Bo mąż od lat wielu chorował na płuca, a od czterech praktycznie nie podnosił się z łóżka. W miesiącach poprzedzających śmierć osiem razy chorował na zapalenie płuc.
  • Ale mógł się zarazić…
  • Wykluczone – przerwała spontanicznie. – Powinnam od tego zacząć. Proszę pana, jestem pielęgniarką z kilkudziesięcioletnim stażem. Skończyłam też pedagogikę specjalną we Wrocławiu i logopedyczne studia dyplomowe w Lublinie, ale dla tej historii to bez znaczenia. W Niemczech, w szpitalu w Rosenheim – tym samym, w którym zmarł mój mąż – przez szesnaście lat pracowałam, jako pielęgniarka właśnie. Ostatnio już nie na pełnym etacie, ale wciąż jeszcze podlegałam obowiązkowi systematycznych badań pod kątem koronawirusa. Nie byłam i nie jestem zakażona. Byłam i jestem zdrowa. I byłam jedyną osobą w ostatnich miesiącach, która miała kontakt z moim mężem. On nie miał koronawirusa – miał dziewiąte w tym roku zapalenie płuc.
  • Co było dalej?
  • Powiedziałam im, co wiedziałam. Pokazałam dokumentację i historię chorób. Śmiechu warte.
  • Dlaczego?
  • Bo oni to wszystko wiedzieli. Przecież to od lat był ich pacjent. A ja byłam ich pracownikiem. Mimo to powiedzieli: COVID. I sprawa zamknięta.
    i jak pani zareagowała?
  • Zagroziłam, że przekażę dokumenty dziennikarzom. Całą historię. „Wiem, że kłamiecie. I wy wiecie, że ja wiem. Nie można ludziom robić takich rzeczy. Media rozniosą was na strzępy.” Poprosili o kilka godzin. Na wyjaśnienie sprawy. A potem, nagle, zmienili zdanie. Przeprosili za „pomyłkę” i stwierdzili, że COVID-u nie było
    i nie ma. Dali mi to na piśmie.

Echelon był i jest systemem globalnej inwigilacji stworzonym przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, Australię oraz Nową Zelandię i właśnie taki – nieprzypadkowy – dobór państw założycielskich pozwolił na inwigilację o skali światowej. Jak działa to draństwo? Poprzez satelity stacje nasłuchu wyłapują sygnał telekomunikacyjny ze stacji naziemnych i przekazują do systemów komputerowych, których oprogramowanie rozpoznaje wśród bilionów słów te, które ma rozpoznać. Mogą to być słowa-klucze odnoszące się do bezpieczeństwa, ale może też być nazwisko delikwenta pozostającego w zainteresowaniu operacyjnym służb specjalnych. Echelon analizuje rozmowy, wiadomości tekstowe, komunikację przez Internet, e-mile, faks, przechwytuje komunikaty z komputerów na podstawie promieniowania z ekranów, Jednym słowem – penetruje wszystkie kanały komunikacji zbierając informacje, które umożliwiają stworzenie bazy danych dotyczącej dowolnego człowieka na dowolnym kontynencie, wcale niekoniecznie terrorysty czy przestępcy. Najciekawsze w historii Echelona jest to, że formalnie go nie ma – chociaż jest. Bo to, że go nie ma jest taką samą prawdą, jak powtarzane przez dziesiątki lat kłamstwo, że Izrael nie ma bomby atomowej. Służyłem, gdzie służyłem więc – choć nie jestem wyrocznią delficką – jeśli idzie o system Echelon wiedziałem, jak jest. Gdyby jednak ktoś miał w tej sprawie jeszcze jakieś wątpliwości, powinien zapoznać się z historią Edwarda Snowdena. Ten specjalista amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego – NSA – odpowiedzialny za tworzenie nowych sposobów inwigilacji użytkowników Internetu i sieci komórkowych, miał dostęp do tajnego programu szpiegującego – PRISM – dzięki któremu amerykański wywiad penetrował serwery Microsoft, Googłe, Yahoo, Facebook, Skype, Apple, YouTube. Jednym słowem – penetrował każdy fragment łańcucha DNA każdego rodzaju informacji. Ilość dokumentów i faktów, które ujawnił Snowden potwierdziła tylko to, co tacy jak ja wiedzieli już wcześniej – że żyjemy w świecie opisanym przez Georga Orwella, a efektem ubocznym jego odkrycia była rezygnacja przez tysiące ludzi na wysokich stołkach – na całym świecie – z użytkowania iPhonów i smartfonów. To właśnie wtedy wielu cwaniaków w Polsce głównie rodem z Platformy Obywatelskiej, choć nie tylko z Platformy Obywatelskiej – na wyścigi rezygnowało z używania wypasionych komórek, by wzorem swojego guru, Donalda Tuska, użytkownika starej Nokii 3310, przerzucić się na starsze niż dinozaury modele Nokii, Thomsona czy LG. Taki był efekt jednej tylko informacji: że iPhony i smartfony mają wgrany zintegrowany system operacyjny, co stanowiło nieomal zaproszenie do podsłuchiwania rozmów.
Wszystkie te elementy były w nowej inwigilacyjnej rzeczywistości tym, czym są puzzle w układance – wzajemnym dopełnieniem. Układankę niełatwo było dostrzec, ale nawet ci, którzy ją dostrzegali, w większości sprawiali wrażenie, jakby nie chcieli rozstać się ze złudzeniami – w myśl zasady, która każe zamykać oczy na rzeczywistość, bo „ kiedy złudzenia cię opuszczą, będziesz nadal istniał, ale nie będziesz już żył”.
W tej nowej rzeczywistości, by podsłuchać telefoniczną rozmowę, nie trzeba już było do niczego się podłączać. Wystarczyła zainstalowana aplikacja w chmurze, by operator telefonii komórkowej jednym ruchem palca przekierował sygnał w dowolne miejsce kuli ziemskiej.
W efekcie intruz, który chciał czytać czy oglądać – czytał czy oglądał w czasie rzeczywistym, równocześnie z prawowitym odbiorcą przekazu.
Bazy danych, w których przechowywane są olbrzymie ilości informacji o podsłuchiwanych ludziach, służą do układania algorytmów wykorzystywanych w różnego rodzaju symulacjach. Tak powstała „sztuczna inteligencja” teoretycznie miała działać na rzecz wzmacniania bezpieczeństwa, ale, jak wiadomo, teoretycznie można udowodnić wszystko – nawet to, że Ziemia jest płaska.
W praktyce sztuczna inteligencja jest wykorzystywana do zupełnie innych zadań, niż deklaruje się to w teorii — do sprawowania kontroli nad ludźmi. Systemy „inteligentnych miast” -coraz bardziej powszechne – oparte są na setkach kamer i czujników umożliwiających inwigilację. W Warszawie i innych aglomeracjach system kamer pozwała na śledzenie każdego i wszędzie, bo tak zwane „martwe pola” właściwie już nie istnieją. Nawet jeśli określonego miejsca nie obejmuje kamera monitoringu, w zintegrowanym systemie zawsze znajdzie się inna kamera – banku, sklepu albo jakiejś tam instytucji, a takie systemy jak ARTR – automatyczne rozpoznawanie tablic rejestracyjnych – którymi naszpikowane są wszystkie większe miasta na świecie sprawiają, że dla operatorów jesteśmy w stanie „permanentnej widzialności”. Na to nakłada się fakt, że z kosmosu kontroluje nas dwa tysiące satelitów, a z powietrza miliony dronów i dopiero na to wszystko nakłada się pandemia Anno Domini 2020 z całym „dobrodziejstwem inwentarza”. „Nowe” w inwigilacji – powstałe rzecz jasna w trosce o zdrowie obywateli – zrodziło się tam, gdzie koronawirus: w Chinach. To „nowe”, to zaopatrzone w kamery termowizyjne drony, które mierzą temperaturę przechodniów na ulicach, kierując pechowców z gorączką, bo tyle wystarczy – na przymusową kwarantannę. Chiny to był dopiero pierwszy krok. Potem był krok drugi — Korea Południowa z aplikacją FWMOMCare umożliwiającą pracodawcom mierzenie temperatury pracowników i Singapur z aplikację TraceTogether, pozwalającą na cyfrowe śledzenie kontaktów objętych aplikacją osób. Amerykanie nie chcieli być gorsi od Azjatów i opracowali swoją aplikację – Private Kit, dzięki której można śledzić zakażonych. Zainteresowanie wdrożeniem tej aplikacji wyraziło ponad trzydzieści państw, a podobne uruchomiono w kilkunastu innych. Arsenał nowych środków inwigilacji, to jednak nie tylko aplikacje telefoniczne. Podobnie smart watche, zintegrowane z telefonami, opaski dla przebywających na kwarantannie, wszechobecne ankiety, z których dane wprowadzane są do systemów informatycznych, e-recepty – umożliwiające zbieranie przez zainteresowanych informacji wrażliwych i wiele innych instrumentów, dzięki którym zbierane są miliony – miliardy danych.

By mieć możliwość ogłoszenia światowego zagrożenia, WHO musiała zmienić definicję pandemii – i tak się stało. Bo dziś o pandemii nie decyduje już śmiertelność choroby, lecz jej zasięg.

Agenda związana z eugeniką Fundacji Rockefellera to korzeń wszelkiego zła i  zniewolenia ludzkości – Killuminati.pl

Odnaleźliśmy dokument z 2010 „Scenarios for the Future of Technology and international Development” sporządzony w Fundacji Rockefellera. Fundacja ta, jedna z najstarszych i największych w Stanach Zjednoczonych, od lat ściśle współpracująca z fundacją Billa Gatesa w nieskończonej ilości przedsięwzięć i projektów, przygotowała materiał analityczny, który przewidywał globalną pandemię w 2012. Przewidywania można by zostawić bez komentarza, gdyby nie to, że… potwierdziły się co do joty w 2020! Zadziwiająca zbieżność scenariusza przyszłej pandemii autorstwa Petera Schwarza z Global Business Network z przebiegiem pandemii – nie pandemii SARS-CoV-2 z 2020 była dla mnie szokiem. Przyjrzyjmy się temu dokumentowi, by docenić skalę przenikliwość autora-jasnowidza:
„Pandemia, której oczekiwał świat, w końcu wybuchła. W odróżnieniu od wirusa H1N1 z 2009 r. nowa mutacja grypy okazała się nadzwyczajnie zaraźliwa i śmiertelnie agresywna. Nawet kraje najlepiej przygotowane pod względem epidemiologicznym zostały błyskawicznie powalone na kolana”.

„W czasie pandemii, krajowi liderzy na całym świecie wykorzystali swoje uprawnienia, nakładając szczelne zasady i ograniczenia. Od obowiązku noszenia masek do kontroli temperatury przy wejściach do pomieszczeń ogólnodostępnych, takich jak dworce kolejowe i supermarkety. Nawet po zakończeniu pandemii ta bardziej autorytarna forma kontroli i nadzoru nad obywatelami i ich działalnością jest kontynuowana, a nawet się nasila”.

„Pandemia miała również zabójczy wpływ na gospodarkę. Międzynarodowa mobilność osób i rzeczy została zatrzymana wyniszczając branże, takie jak turystyka i łamiąc globalne łańcuchy dostaw”.


„Na początku, wizja życia w świecie bardziej kontrolowanym zyskała szerokie poparcie i akceptację. Obywatele chętnie oddali część swojej suwerenności i ich prywatności w bardziej paternalistycznym państwie w zamian za większe bezpieczeństwo i stabilność. W krajach rozwiniętych, wzrost nadzoru przyjął różne formy: identyfikatorów biometrycznych dla wszystkich obywateli, ściślejszej regulacji kluczowych gałęzi przemysłu, które uznano za istotne dla stabilności interesów narodowych”.

„Początkowa polityka Stanów Zjednoczonych „mocno zniechęcająca” obywateli do latania, okazała się niebezpiecznie łagodna, przyspieszając rozprzestrzenianie się wirusa nie tylko w Ameryce, ale i przez granice. Ale kilka krajów wypadło lepiej, szczególnie Chiny. Szybkie wprowadzenie przez chiński rząd i egzekwowanie obowiązkowej kwarantanny dla wszystkich obywateli, a także jego błyskawiczne i niemal hermetyczne uszczelnienie wszystkich granic, uratowało życie milionów ludzi, powstrzymując rozprzestrzenianie się wirusa znacznie wcześniej niż w innych krajach i umożliwiło szybsze wyzdrowienie po pandemii”.
– Nadążasz? – zapytałem przyjaciela, który patrzył teraz na mnie z szeroko otwartymi oczami, ale może tylko tak mi się wydawało.
– Nadążam – odparł krótko. – Choć chyba wolałbym nie. Tak to wszystko wydaje się nieprawdopodobne. Przyznam szczerze, że gdyby ten dokument pokazał mi ktoś inny, wątpiłbym w jego autentyczność.

– Nie ty jeden. Mnie to podobieństwo do tego, co mamy dziś, wydało się tak abstrakcyjne, że też nie dowierzałem, iż to dzieje się naprawdę. Szata graficzna oraz inne cechy dokumentu zgadzały się z wzorami stosowanymi przez Fundację, ale opis przebiegu przyszłej pandemii wydał mi się tak absolutnie dokładnie pokrywający z tym, co wykluło się dziesięć lat po jego powstaniu, że aż trudno mi było uwierzyć, że to tylko przypadek.

Zainteresował mnie fakt, że na stronach internetowych Fundacji Rockefellera nie było nawet wzmianki o sporządzonej analizie, tak jakby ktoś zacierał ślady. W tej sytuacji postanowiłem zaczerpnąć wiedzy u źródła i sprawdzić, czy mamy do czynienia z autentykiem czy z fałszywką. Skontaktowałem się z Fundacją Rockefellera i – czekałem na odpowiedź. Przez kilka dni była cisza, a potem, nagle, zareagowali. Wiadomość od dyrektor działu kontaktu z mediami Fundacji Rockefellera – Ashley E. Chang – była długa i z mojej perspektywy stanowiła .absolutne marnotrawstwo czasu – ale nie do końca.

„Dziękuję, że się z nami skontaktowałeś w celu wyjaśnienia wątpliwości. Fundacja Rockefellera w przeszłości pracowała na rzecz ochrony osób najbardziej narażonych poprzez inwestycje w ochronę zdrowia publicznego w celu zapobiegania chorobom. Obecnie szukamy również potencjalnych problemów, które mogą mieć negatywny wpływ na dobrobyt rodzin na całym świecie. W tym duchu zleciliśmy przygotowanie raportu „Scenariusze przyszłości technologii i rozwoju międzynarodowego”, w którym przeanalizowaliśmy wiele możliwych scenariuszy przyszłości oraz rolę technologii, jaką może odegrać w tworzeniu i/lub radzeniu sobie z przyszłymi problemami opisanymi w scenariuszach przyszłości opisanych w dokumencie. Jednym z takich scenariuszy była pandemia, która nigdy nie wykraczała poza to, co możliwe, ponieważ wiele organizacji międzynarodowych biło na alarm od początku istnienia H1N1. Zapewniając strukturę metodologiczną, taką jak planowanie scenariuszy, wierzyliśmy, że raport z badań może skoncentrować rządy i zawody związane z rozwojem tego, czego nie wiemy — zamiast tego, co już wiemy – i stworzyć lepsze plany, aby rzeczywiście zająć się prawdziwą pandemią, taką jak ta, którą mamy dzisiaj. Wokół tego sprawozdania i rozdziału na temat pandemii rośnie również ilość błędnych informacji. W przeciwieństwie do tych teorii spiskowych, Fundacja Rockefellera nie stworzyła i nie tworzy pandemii. Fundacja finansuje centra operacji kryzysowych w Afryce, aby pomóc zarządzać wszelkimi wybuchami epidemii i ograniczyć chorobę tam. Tutaj, w Stanach Zjednoczonych, pracujemy z takimi organizacjami jak GORE, aby rozszerzyć dostęp do testowania na zagrożone społeczności, podczas gdy finansowanie organizacji takich jak Covid Tracking Project, ma na celu pomoc lokalnym, stanowym i federalnym urzędnikom lepiej kierować ich zasoby w tłumienia choroby. W najbliższych dniach wydamy blog, na którym znajdą się dodatkowe informacje, którymi chętnie się z Tobą podzielę. Proszę daj mi znać, czy mogę jeszcze w czymkolwiek innym pomóc i kiedy będzie wydana wasza publikacja”.

Czytając „mechaniczną” odpowiedź od Ashley nie czułem się rozczarowany. A nie czułem się rozczarowany, bo nie oczekiwałem drobiazgowego ustosunkowania się do pytania, które zadałem: jak to możliwe, że scenariusz Petera Schwarza z 2010 i zawarte w nim prognozy na zasadzie kalki, „przewidziały” pandemię z 2020. Wiedziałem, że nie od tego są tacy ludzie jak Ashley. I tak naprawdę nie o to pytanie mi chodziło. Odpowiedź dyrektor działu kontaktu z mediami Fundacji Rockefellera była wzorem wyjaśnienia, które absolutnie niczego nie wyjaśniało. Poza jednym, najważniejszym: potwierdzała autentyczność dokumentu – fakt, że dziesięć lat temu pewni ludzie co do przecinka „przewidzieli” wydarzenia, które nastąpiły teraz. A ten z kolei fakt dawał naprawdę wiele do myślenia. Potwierdzenie autentyczności tego dokumentu, to był pierwszy krok. A potem nastąpił krok drugi – i od tego miejsca dokładniej przyjrzyjmy się Billowi Gatesowi.
Dorastał w zamożnej rodzinie, ale nie to było decydujące dla sukcesu, jaki osiągnął. Ten legendarny finansista – filantrop, już w młodości miał opinię człowieka genialnego i skomplikowanego. Jeszcze w latach siedemdziesiątych założył z kolegą Microsoft. Firma windowała i w krótkim czasie stała się potentatem w branży programów komputerowych. Gates zrezygnował ze studiów i założył z żoną Bill & Melinda Gates Foundation. Bazując na funduszu powierniczym o kapitał czterdziestu miliardów dolarów. Fundacja Gatesa pozyskała do współpracy Warrena Buffetta, inwestora giełdowego i finansowego krezusa, który do dyspozycji fundacji Gatesa udostępnił miliardy dolarów. W 2008 Gates zrezygnował z pracy w Microsoft czyniąc fundację narzędziem swoich dalszych planów.
Jakie to były plany?
Ich kierunek zasygnalizował na konferencji Sapling Foundation, gdzie przedstawił wizję przyszłej pandemii. „Jeśli coś zabije ponad dziesięć milionów ludzi w ciągu najbliższych dekad, najprawdopodobniej będzie to wysoce zakaźny wirus, a nie wojna. Nie pociski, ale mikroby. Pojawi się wirus, który pomimo zakażenia pozwala czuć się na tyle dobrze, by wsiąść do samolotu albo przejść się na rynek. Źródłem wirusa może być natura”.
Od tego momentu sprawy nabierają tempa. Poprzez fundację Gates zainwestował pięćdziesiąt milionów dolarów w CureVac, niemiecką firmę produkującą szczepionki, a niedługo potem udzielił kolejnej interesującej wypowiedzi: „Nie znam dokładnych kosztów, ale jestem przekonany, że będą one niskie w porównaniu z potencjalnymi szkodami. Bank Światowy ocenia, że ogólnoświatowa epidemia grypy obniży dobrobyt ludzkości o ponad trzy biliony dolarów oraz zbierze miliony ofiar śmiertelnych”. – Gates był genialnym manipulatorem i miał w sobie dużo z wizjonera, ale w kwestii koronawirusa nie doszacował
strat. Z tego, co mi wiadomo, są wielokrotnie większe, niż trzy biliony dolarów. Tak przestrzelił? – Wojtek patrzył na mnie nieporuszony, a ja patrzyłem na niego.
– To dobre pytanie. Ale są lepsze.

-Na przykład ?
Kiedy naprawdę niemiecka firma rozpoczęła badania nad szczepionką na koronawirusa, skoro już w czerwcu 2020, jako pierwsza na świecie ogłosiła, że prace są w najwyższym stopniu zaawansowania? To nie jest pytanie podchwytliwe. Musieli zacząć wiele miesięcy wcześniej. Albo lat.

– To naprawdę dobre pytanie.
– Posłuchaj dalej. Tak naprawdę Gates dopiero się rozkręcał. W 2017 jego fundacja zainicjowała powstanie Koalicji na rzecz innowacji w zakresie gotowości na epidemię, z kapitałem założycielskim czterystu sześćdziesięciu milionów dolarów, a on sam wytyczył – może należałoby powiedzieć „wsypał się” – bardzo konkretną wizją przyszłości. A było to w lutym 2017 – na Konferencji i Bezpieczeństwa w Monachium. Przybyło wielu notabli, światowych przywódców, finansistów. Gates lobbował za przyznaniem większych środków założonym przez siebie funduszom szczepionkowym i ostrzegał przed super wirusem. Zaznaczył, że „przygotowania do globalnej pandemii są tak samo ważne jak odstraszanie jądrowe i zapobieganie katastrofie klimatycznej”, a potem powiedział rzeczy naprawdę bardzo ciekawe: że „następna epidemia może powstać na ekranie komputera jako wynik prób stworzenia syntetycznej wersji wirusa ospy albo wysoce zaraźliwego i śmiertelnego szczepu grypy, z intencją użycia do celów terrorystycznych. Nieważne, czy wywołany kaprysem natury, czy działaniem terrorystów, zdaniem epidemiologów szybko rozprzestrzeniający się w powietrzu patogen może zabić ponad trzydzieści milionów ludzi w mniej niż rok. Mówią też, że istnieje prawdopodobieństwo, iż świat doświadczy takiego wybuchu w ciągu następnych 10-15 lat”.
Gates nie tylko postawił diagnozę. Przedstawił również lekarstwo:
„Musimy inwestować w innowacje związane ze szczepieniami. Po pierwsze i najważniejsze – musimy zbudować arsenał z nowymi rodzajami broni: szczepionkami, lekami, diagnostyką. Szczepionki mogą być szczególnie istotne. Jednak obecnie prace nad nową szczepionką zajmują około 10 lat. Musielibyśmy skrócić ten okres do 90 dni lub mniej, by znacząco ograniczyć umieralność spowodowaną szybko rozprzestrzeniającym się patogenem”. Nie wiem jakimi kategoriami rozumuje genialny manipulator Bill Gates i nie wiem wielu innych rzeczy, ale odbyłem mnóstwo rozmów z fachowcami, przeczytałem wszystko, co warte jest przeczytania na ten temat w tak krótkim, zaledwie kilkumiesięcznym czasie, i wiem jedno: żaden poważny naukowiec nie zgodzi się, by coś, co nie zostało wnikliwie zbadane i przetestowane, można było nazwać szczepionką i aplikować to ludziom. Czynnik czasu jest tu absolutnie bezwzględnie decydujący, a pewnych rzeczy po prostu przyspieszyć się nie da. Takie „przyspieszanie”, o jakim mówił Gates, to loteria. Coś jak rzucanie strzałkami do tarczy. Potrzebne są próby kliniczne i testy. Bez tego ludzie będą umierać. Więc albo Bill Gates kosztem zdrowia i życia milionów ludzi chce wcielić w życie swoje chore idee, a to oznaczałoby, że jest ostatnim głupcem… – Może jest szalony i wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że tak naprawdę jest – przerwał Wojtek. – Ale na pewno nie jest głupcem. Mówiąc szczerze nie Słyszałem o miliarderze, który by nim był… – Albo wirus SARS-CoV-2 znany był znacznie wcześniej i prace nad szczepionką trwały od dłuższego czasu -dokończyłem. — A w takim wypadku wybuch epidemii w Wuhan w grudniu 2019 i większość z tego, co mówiono nam później, to fikcja mająca na celu wprowadzenie „doktryny Szoku” i wykreowania mitu o zagrożeniu dla całej populacji. Amerykański miliarder już kilka lat temu nie mniej nie więcej postulował konieczność finansowania „środków Zaradczych” do wykrywania i zwalczania epidemii – zakup sprzętu wykrywającego ogniska zapalne nowych chorób. Dystrybucja takiego sprzętu idealnie wpisywałaby się w model biznesowy opracowany przez Fundację Rockefellera z 2010. Fundacja już wtedy „przewidywała” model rozwoju technologicznego oparty na wybuchu pandemii i polegający na sprzedaży szczepionek oraz biometrycznych systemów dozoru. Jednocześnie miałoby to wzmocnić cały sektor IT, bo ludzie zostaliby w domach i pracowali zdalnie. Kolejny „środek zaradczy” mogłoby stanowić wprowadzenie stanu wojennego. – Tylko ślepiec nie zauważy odniesień do tego, co mamy teraz. – Nie mamy jeszcze stanu wojennego. Poza tym rzeczywiście wszystko się zgadza. I już, tylko jako ciekawostkę dodam, że na tej samej konferencji w 2017 dyskutowano o największych przyszłych wyzwaniach dla bezpieczeństwa globalnego. Powszechnie się zgadzano, że zmiany klimatyczne i wzrost liczby ludności na świecie to największe zagrożenia dla świata – znacznie większa, niż wojny.

To oczywiście nie koniec aktywności „naszego” filantropa, bo w 2018 opublikował artykuł w New England Journal of Medicine, w którym poruszył temat zbliżającego się zagrożenia pandemicznego: „Kilka wydarzeń z ostatniej dekady skłoniło mnie do zwrócenia szczególnej uwagi na ryzyko przyszłych pandemii. Jednym z nich był wybuch świńskiej grypy w 2009. Chociaż grypa H1N1 nie była tak śmiertelna, jak początkowo się obawiano, zwróciła uwagę na naszą niezdolność do śledzenia rozprzestrzeniania się choroby i opracowywania nowych narzędzi w sytuacjach kryzysowych związanych ze zdrowiem publicznym. Świat potrzebuje skoordynowanego globalnego podejścia do pandemii, które będzie działać niezależnie od tego, czy następna pandemia jest produktem człowieka, czy natury. W szczególności potrzebujemy lepszych narzędzi, systemu wczesnego wykrywania i globalnego systemu reagowania. Mamy szczepionkę przeciw grypie sezonowej, chociaż często nie jest ona w pełni skuteczna, trzeba ją podawać co roku, a odsetek osób, które ją przyjmują, jest dość mały. Posiadamy również antybiotyki, które pomogą we wtórnych infekcjach wywołanych bakteryjnym zapaleniem płuc. Jednak pomimo tych postępów symulacja przeprowadzona przez Institute for Disease Modeling pokazuje, co by się stało, gdyby dziś pojawił się wysoce zaraźliwy i śmiertelny patogen przenoszony drogą powietrzną, taki jak grypa z 1918. Prawie 33 miliony ludzi na całym świecie umrze w ciągu zaledwie 6 miesięcy”.
Niesamowite, ale w symulacji Gatesa jest dokładne odwzorowanie schematu rozprzestrzeniania się SARS-CoV-2, które nastąpiło przecież dopiero dwa lata później. Jak on to zatem przewidział – że pierwsze przypadki nowej pandemii będą miały miejsce w Chinach? I znów: dużo pytań – mało odpowiedzi. Zamiast tych ostatnich, mamy kolejne wizje: „Następnym zagrożeniem może wcale nie musi być grypa. Może to być nieznany patogen, który widzimy po raz pierwszy podczas epidemii tak, jak w przypadku SARS (ciężkiego ostrego zespołu oddechowego), MERS (bliskowschodni zespół oddechowy) i innych niedawno odkrytych chorób zakaźnych”. Jedno nie ulega wątpliwości na pewno; z chwilą pojawienia się epidemii SARS-CoV-2 Bill Gates i jego fundacja byli doskonale przygotowani do tego, co ma się za chwilę wydarzyć, prawdopodobnie najlepiej na świecie. Ale plany tego towarzystwa idą znacznie dalej. Przypadkowo lub celowo – w przypadku tak genialnego manipulatora obstawiałbym to drugie – w jednym z wywiadów Gates skonkretyzował swoje plany: wprowadzenie cyfrowych certyfikatów, które pokażą, kto już wyzdrowiał albo był niedawno testowany, a kto nie – oczywiście wszystko dla dobra ludzkości. W dobie globalizacji, gdzie swobodne przemieszczanie się jest warunkiem funkcjonowania w wielu dziedzinach życia, brak takiego certyfikatu oznaczałby śmierć cywilną, o czym miliarder oczywiście doskonale wie. W sposób naiwny tłumaczy jednak, że nie wszystkie państwa poradzą sobie z koronawirusem, a w części świata epidemia będzie trwać dłużej, niż gdzie indziej. Więc aby wyjechać z takiego kraju do innego, w którym sytuacja została już opanowana i nie stwarzać zagrożenia dla innych, potrzebny będzie cyfrowy certyfikat, który „powie” jak jest. Gates nie jest odosobniony w marzeniach o wprowadzeniu takiej quasi Orwellowskiej rzeczywistości. Podobne zamiary możemy wyczytać w zaprzyjaźnionej z Gatesami Fundacji Rockefellera, tej samej, w której w 2010 doznano „jasnowidzenia” o tym, jak będzie wyglądała pandemia w 2020. Dziesięć lat po tamtym wydarzeniu, w kwietniu 2020. Fundacja Rockefellera sporządziła dokument pt. „Krajowy plan działania w zakresie badań i śledzenia C0VID-19”, w którym można przeczytać, co następuje: „Jesteśmy w stanie wojny i musimy zjednoczyć się na szczeblu krajowym w zakresie jasnej strategii testowania, śledzenia i komunikacji, łącząc publiczne, prywatne, mniejszości, instytucje wyznaniowe, zdrowie publiczne i naukowców, aby uzgodnić podstawowe zasady dotyczące testów diagnostycznych i bezobjawowych, śledzenia kontaktów oraz środki bezpieczeństwa, których należy przestrzegać, aby nasza gospodarka była otwarta”. Szczegółowy plan działania określony został w jednym z rozdziałów: „Śledzenie kontaktu polega na identyfikacji, a następnie dotarciu do osób, które mogły wchodzić w interakcję z zakażonymi pacjentami, aby ustalić, czy oni również są zagrożeni. Pomaga zarówno powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, jak i pomaga potencjalnie zarażonym osobom poprzez wspomaganą izolację. Ale nigdy nie działało to dobrze w Stanach Zjednoczonych, gdzie ludzie łączą przekazywanie niezbędnych informacji, które będą chronić innych, z naruszeniem prywatności, i nie różni się to od COVID-19. Dlatego Fundacja Rockefellera zachęca liderów publicznych, prywatnych i non-profit: zwiększyć wykorzystanie i szybkość śledzenia kontaktów”. Aby to osiągnąć Fundacja wnioskuje o nakazanie „osobom kontaktowym” wypełnianie wszystkich możliwych powiadomień o zarażeniu w ciągu 24 godzin po uzyskaniu wyników laboratoryjnych.

Dodaj komentarz